Burgenland. Kraina bocianów i słodkiego wina

Kiedy do Europy wracają bociany, a ciepłe dni wybudzają pąki winorośli ze snu, to niezawodny znak, że trzeba wybrać się do Austrii. Uśmiecham się na wspomnienie mineralnego zapachu jeziora, który wkrada się do samochodu, gdy tylko otwieram drzwi. Wraz z nim czuć powiew delikatnego wiatru przynoszącego dźwięki szeleszczącego wśród sitowia tataraku.


Moja Austria to nie tylko Wiedeń ze swoim habsburskim przepychem, wspaniałymi końmi, sławnymi ogrodami, tortem Sachera i kawą Juliusa Meinla. Moja Austria to przede wszystkim bukoliczny Burgenland – raj dla rowerzystów i miłośników wina oraz dom dla niezliczonej ilości bocianów. Uwielbiam ten czas, kiedy wyjeżdżam z często chłodniejszej jeszcze Polski, by skryć się na chwilę w ciepłym otoczeniu jeziora Nezyderskiego.

Podróż do Austrii samochodem przebiega bardzo przyjemnie, trasy są dobrze oznaczone i wygodne. Staję na granicy, żeby wykupić winietę na Słowację, choć dziś można to również zrobić w domu za pośrednictwem internetu. Ja jednak uważam, że to zawsze dobry moment na rozprostowanie nóg.


Moją małą przyjemnością, a jednocześnie przerwą w trasie jest przystanek w Parndorf Designer Fashion Outlet. Lubię go odwiedzać, żeby zaopatrzyć się nie tylko w wakacyjne kreacje, ale również w szkło. Dla miłośników wina jest tu sklep Riedla – światowej sławy austriackiego producenta szkła kryształowego, któremu zawdzięczmy różnorodność kieliszków przystosowanych do degustacji wina z wielu klasycznych odmian winorośli.


Zaopatrzeni na wakacje: bez nowych butów, ale za to ze szkłem pod pachą, jedziemy dalej. Wjeżdżając do Austrii, co jakiś czas przyglądam się malutkim winnicom, które okalają okoliczne pagórki. Kiedy zjeżdżam z autostrady, rozpościera się przede mną idylliczny krajobraz zieleni. Oczywiście zieleń od razu kojarzy mi się z chlubą i wizytówką Austrii – białą odmianą winorośli Grüner Veltliner. Jednak w Burgenlandzie Grüner Veltliner nie gra pierwszych skrzypiec, gdyż tutaj królują wina słodkie ze szczepów Welschriesling, Pinot Blanc, Chardonnay czy też Furmint – wszystkie ze słynnej apelacji Ruster Ausbruch popularnej w pobliżu miejscowości Rust.


Drogę do Rust okalają liczne winnice. Na miejscu witają nas dostojne bociany, które chętnie budują tutaj swoje gniazda. Tutejsze bociany są oswojone z ludźmi, chodzą spokojnie wśród miejskiej zieleni nie zwracając uwagi na przyglądających się im przechodniów i uprzejmie, jakby od niechcenia pozują nam do zdjęć. Podczas mojego ostatniego wyjazdu wypatrzyłam jednego, który przechadzał się po placu zabaw wśród radośnie biegających dzieci i ze zdziwieniem zaobserwowałam, że zarówno dzieci, jak i bociany żyją w absolutnej symbiozie, w żaden sposób się sobie nie dziwią ani sobie nie przeszkadzają. Okolica jeziora Nezyderskiego to wymarzone miejsce dla mięsożernych bocianów, mają tu pod dostatkiem jedzenia i bardzo przyjazne środowisko, toteż na stałe wpisały się w krajobraz.


Urocze, malownicze stare miasto Rust nie zmieniło się w prawie wcale od XVI–XVII w. Jest to jedno z najmniejszych miasto w Austrii: liczy niecałe dwa tysiące mieszkańców i właśnie za to kocham je najbardziej. Lubię odpoczywać w ciszy, z dala od wielkomiejskiego zgiełku obserwując spokojne życie ludzi. Ma się wrażenie, że tutaj czas się zatrzymał. Od 2001 roku Rust znajduje się na liście światowego dziedzictwa UNESCO, więc na całe szczęście ów wspaniały klimat nie powinien się zmienić.

Wybór hotelu staram się uzależniać od pory roku oraz towarzystwa. Kiedy podróżuję z miłośnikami rowerów, zawsze nocuję w Pension Drahteselböck. To urokliwe miejsce zostało zaprojektowane przez cyklistów w każdym drobnym szczególe. Nocowałam tam kilka razy i z przyjemnością tam wracam. Pyszne, zdrowe śniadania z lokalnych produktów, basen pod gołym niebem i bardzo dobrze, nowocześnie wyposażone, przestronne pokoje z balkonami. Do tego świetnie zaopatrzona samoobsługowa lodówka z winem. Nietypowy koncept w bardzo dobrym wydaniu.


Czasami jednak zdarza mi się wybierać bardziej klasyczne miejsce do odpoczynku. Seehotel Rust jest usytuowany w pięknym położeniu jeziora i jest w nim wszystko, czego potrzebuję. Wieczorami chodzę do hotelowej sauny lub na basen, a rano najczęściej po prostu napawam się widokiem, który rozpościera się z balkonu.


W samym centrum wśród bocianich gniazd znajduje się także hotel Peter Schandl, w którym nocuję, kiedy mam ochotę posłuchać klekotu bocianów. Jego właściciel słynie przede wszystkim ze świetnych win. To on, jako jeden z pierwszych, przykuł jakością swoich win uwagę winiarskiego świata. Po śniadaniu powoli wyciszając się w rytmie natury wsiadam na rower, by móc cieszyć się wycieczką po okolicy. Nic nie daje mi więcej energii niż obcowanie z przyrodą i zielenią wśród lokalnych zwierząt i świergotu ptaków, które żyją w okolicy jeziora. To również idealne miejsce
dla zapalonych ornitologów.


Rust jest znane przede wszystkim z najsłynniejszej w tej części Europy szkoły winiarskiej Weinakademie Österreich oferującej kursy londyńskiej szkoły Wine and Spirit Education Trust, a także ze studiów brytyjskiego Instytutu Masters of Wine – głównego powodu moich przyjazdów do Burgenlandu w ostatnim czasie. To tu na co dzień po maleńkich uliczkach wybrukowanego kamieniem Rust krążą znane postaci światowego winiarstwa, które są częstymi gośćmi tej szkoły.


Z okien małego hoteliku Petera Schandla widać piwnice win Heidi Schröck – najsłynniejszej kobiety w Rust, która wsławiła się w przywróceniem apelacji Ruster Ausbruch do jego dawnej świetności. Heidi, jako jedna z pierwszych producentek w Austrii, uzyskała dyplom enologa (producenta wina), zyskała także zaszczytny tytuł królowej austriackiego wina.

Gdy ją odwiedzamy, zaprasza nas do magicznie pachnącej kuchni, gdzie właśnie przygotowuje beauf burgignon. Wyciąga go z piekarnika i mówi, że jest w trakcie przygotowywania posiłku dla swoich pracowników. „Jutro butelkujemy” – dodaje znacząco. Dzień butelkowania jest prawie tak ważny, jak dzień zbiorów. Trzeba podjąć wiele niełatwych decyzji, by zabutelkowane wino było harmonijne i zasłużyło na uznanie tych, którzy wiele lat później będą je degustować w swoich kieliszkach.


Heidi produkuje światowej klasy słodkie wina, bardzo wysoko oceniane między innymi przez tak znanych krytyków winiarskich, jak Jancis Robinson i Robert Parker. W jej piwniczce można znaleźć kupaże win wyprodukowanych z gron zainfekowanych szlachetną pleśnią botrytis cinerea – tą samą, którą znamy z Tokaju i Sauternes. Te wina to perełki, które niestety nie trafią na każdy stół. Jak je zdobyć? Można się tutaj umówić na degustację lub zapukać do drzwi i wyjść z butelką świetnego wina. Takich piwniczek w Rust jest wiele, ale ta należąca do Heidi jest absolutnie wyjątkowa.


Po wycieczce rowerowej i degustacji wspaniałych Ausbruchów czas na małe co nieco. Wśród klekotu bocianów, które wieczorem wracają do gniazd, siadamy w jednym z lokalnych Heuriger’ów, czyli wine barów, w których podawane są tradycyjnie młode wina z ostatnio wyprodukowanego rocznika oraz zimne przekąski. Od marynowanych grzybów, przez pasty serowe, do starzonych wędlin – wszystko podawane ze świeżym pieczywem.


Rust ożywa nocą. W spokojnym za dnia miasteczku, późnym wieczorem robi się gwarno przy rozmowach i winie.


Moje ulubione miejsce to Buschenschank Sachandl, czyli winna tawerna. W cieniu krzewów winorośli, które wiszą nad naszymi głowami pnąc się wzwyż po pergoli, siadamy przy kieliszku musującego wina, żeby późną nocą skończyć na słodkim Ausbruchu z naleśnikami z serem pleśniowym.


Austriacy to jedni z największych w Europie liderów upraw organicznych i biodynamicznych. Dla miłośników zdrowej, naturalnej żywności, a w szczególności organicznych i biodynamicznych win, Austria to raj na ziemi.


Wokół Rust jest wiele winnic i winiarzy naprawdę wartych odwiedzenia. W nieodległej miejscowości Oggau znalazłam jeden z najbardziej uroczych heuriger Gut Oggau, gdzie produkowane są wina biodynamiczne, czyli oparte na naukach austriackiego filozofa Rudolfa Steinera. W estetycznie urządzonym wine barze al fresco ptaki zamieszkujące lokalne drzewo w liczbie ponad 100 świergocą od rana do wieczora. Można tu usiąść przy stoliku tuż obok owcy, która wita nas radośnie poddając się chętnie głaskaniu, kiedy my pijemy kieliszek wina.


Podróżując na drugą stronę jeziora, w miejscowości Illmitz, dotarłam do kultowego producenta słodkich win: Krachera, w kolaboracji z którym, moja ulubiona producentka wina Heidi Schröck wyprodukowała jendego z najlepszych Welschrieslingów o nazwie Greiner. Projekt i sam pomysł na stworzenie wspólnego wina rozpoczął się od współpracy z nieżyjącym już Aloisem Kracherem i był później kontynuowany przez jego syna Gerharda. 


Gerhard Kracher co roku organizuje sympozjum dla sommelierów ze wszystkich zakątków świata po to, by zwrócić uwagę winiarskiego świata na wina słodkie. W zeszłym roku jego gośćmi w panelu degustacyjnym byli niemiecki winiarz z Doliny Mozeli Ernst Loosen z winnicy Dr. Loosen oraz Frank Smulders MW. Do dań głównych, przystawek i serów podano słodkie wina podkreślając rewolucję w łączeniu wina z potrawami i przełamując schemat, według którego słodkie wina dobrze łączą się tylko z deserami. Zastanawiacie się pewnie, czy te połączenia się udały? Powiem więcej – były absolutnie genialne.


Jednak nie jedzenie było największym zaskoczeniem wieczoru. Było nim połączenie wina z cygarem. I choć na początku sama myśl o tej parze mnie odstraszyła, muszę przyznać, że nie tylko było to najbardziej zaskakujące połączenie w moim życiu (szczególnie że w ogóle nie palę), ale też jedno z najbardziej udanych. Aromaty starzonego Rieslinga z jego mineralno-naftową nutą i aromatem suszonych owoców przenikały się z dymno-owocową nutą wędzonej śliwki i ziół w cygarze.


Po tym przyjemnie zaskakującym wieczorze wracam do Rust rozmyślając w blasku księżyca o tym, jak pięknie jest móc cieszyć się życiem w tak miłych okolicznościach przyrody.


Moje wakacje dobiegają końca. W drodze powrotnej do domu zatrzymuję się w Purbach, w lokalnym świetnie zaopatrzonym sklepie z winami Haus am Kellerplatz na mały „import bagażowy”. Ponad 300 win od lokalnych producentów oraz 60 win do degustacji na kieliszki. Jest z czego wybierać.


Zabieram odrobinę Burgenlandu ze sobą, żeby móc się nim podzielić z rodziną i przyjaciółmi. Burgenland to miejsce, które pozwala mi nie tylko na kontakt z naturą, ale także miejsce, gdzie mogę odpocząć i wyciszyć się, a jedocześnie czerpać z takich przyjemności życia, jakimi są wino i jedzenie w akompaniamencie cichego klekotu bocianów.


Wyjeżdżam z Austrii z nową energią do działania. I już nie mogę się doczekać powrotu!